niedziela, 13 maja 2012

Gajowka zlotowa.

Na ziemi, tej ziemi, bywaja rozne urokliwe miejsca. Ja podczas zlotu, zauroczylam sie gajowka w Legu Reczynskim. Na moje zauroczenie miala wplyw nie tylko przyjemna okolica, nie tylko cisza i leniwy spokoj, ale atmosfera tego miejsca i przeuroczy gospodarze, ktorym na sercu lezy rzetelne dopieszczanie gosci.
Warunki sa troche spartanskie, brakowalo mi dostatecznie cieplej wody w prysznicu, ale jest to gospodarstwo agroturystyczne, wiec nie ma co narzekac, bo nie musielismy nosic sobie wody ze studni i podgrzewac do mycia, a mielismy ja na zawolanie. Zreszta te kilka dni mozna sie myc po kociemu.
Za to jedzenie! Bajka! Smaczne domowe i przygotowywane z sercem, estetycznie i apetycznie podane, no miod na serce!
 Pilica - rzeka, z ktora zwiazana jestem od dziecinstwa. Nasza dalsza rodzina mieszka w okolicach, czesto wiec spedzalam tam wakacje, pozniej jezdzilismy z rodzicami pod namiot w weekendy, jesli pogoda byla sprzyjajaca. Przed wizyta w gajowce, odwiedzilismy rodzine, w sielskiej atmosferze zjedlismy pyszny, wiejski obiad (zalewajka i pierogi, na nasze wyrazne zyczenie), a potem przeszlismy sie nad Pilice, by stwierdzic, ze znow zmienila swoje koryto, zabierajac kawal brzegu, z rosnacymi na nim sosnami.


 Gajowy i jego malzonka, przemile malzenstwo, stworzone do prowadzenia takiego gospodarstwa. Ciepli, rodzinni, dbajacy o gosci. Do personelu nalezy jeszcze pani Babcia i pani Ela z doskoku, ktora nam gotowala.
Do rodziny nalezy jeszcze pan Lyzwinski, starenki i chory wyzel. Byla jeszcze i pani Lyzwinska, ale zmarlo sie staruszce, wiec Lyzwinski robi za wdowca. Nie jest on taki calkiem do niczego, bo kiedy przyjechalam z Kira, wykazywal nia spore zainteresowanie.
Faceci! Zamiast ubolewac i nosic zalobe po niedawno zmarlej Lyzwinskiej, ten ogladal sie za mlodszymi laskami. I tylko zaawansowana artroza nie pozwolila mu Kiry dogonic.



Po smacznie przespanej nocy, wybralam sie z Kirunia na siusianie. Nie wiem, skad jej sie to wzielo, ale nie zalatwiala sie na terenie nalezacym do gajowki, choc byl duzy i pelen zieleni. Musialam wychodzic z nia na zewnatrz, dopiero wtedy robila, co trzeba. Sama nie wiedzialam, ze mam tak dobrze wychowanego psa.

Ranek byl cieply, sloneczny, choc nocne mgly jeszcze nie do konca opadly. Na trawie skrzyla sie rosa. Wygladalo to, jakby drobne diamenciki zostaly na niej rozsypane.


To byl koniec wrzesnia, wiec slonce o tej porze stalo relatywnie nisko, a drzewa rzucaly dlugie cienie.
Poranna cisza przerywana byla jedynie swiergotem ptakow i pianiem kogutow.

 Zaby w bajorkach odsypialy wieczorne koncerty, komary tez jeszcze nie zaczely swoich krwiozerczych polowan na dawcow.

Trawa na lakach pozolkla, ale skrzyla sie w promieniach slonca.
Kira latala, szukajac optymalnego miejsca do zalatwienia swojej potrzeby, a ja zachwycalam sie pieknem natury o poranku.

O tej porze dnia, pajeczyny sa wyraznie widoczne, opryskane mikroskopijnymi kropelkami wilgoci. Nie ma szans, zeby najglupsza mucha ich nie zauwazyla. Pajaki musza cierpliwie czekac, az slonce wysuszy ich misterne pulapki.

Jak okiem siegnac, rozciagaja sie pastwiska. Tylko na horyzoncie, tam, gdzie plynie Pilica, widac zarysy drzew.
Po glowie chodza "Stepy akermanskie" i suchy przestwor oceanu.
 



A mglista cisza az dzwoni w uszach! Zadnych samochodow, ani innych miejskich odglosow.
Takie obcowanie z natura pozwala zrzucic z siebie caloroczny stres, odreagowac, uspokoic sie i zapomniec o problemach.

Mlode zagajniki wygladaja tajemniczo i bajkowo, odziane w zwiewna i polprzezroczysta mgielna szatke.
Tak sobie lazilysmy z Kira i kazda z nas znajdowala inny powod do zachwytow. Dla niej wszystkie zapachy byly nowe i kuszace. Buszowala po krzaczorach, szukajac wlasnego szczescia. Ja kierowalam sie oczami.

Moj dlugi cien.

Slonko uwiezione w koronie drzewa.


W pewnej chwili droge zagrodzily nam niebezpieczne stworzenia. Musialam wolac Kirunie, bo koniecznie chciala sie z nimi przywitac, poznac, co to za stwory.
Jeden patrzyl na nas calkiem nieprzyjaznie, jakby ostrzegal, ze jeszcze krok, a bedzie zle.

Ominelysmy te przezuwacze szerokim lukiem, zeby im nie przeszkadzac w spozywaniu resztek trawy, a szczegolnie, by zachowac wlasne czlonki w calosci.
Tu nie ma nic do smiania! Razu pewnego moj ojciec wedrowal z psem, ktory obszczekal leniwie lezace na pastwisku krowy. Jedna zerwala sie i zaczela na psa szarzowac, wiec ojciec dzielnie przeobrazil sie w matadora, zeby ratowac Hakusiowi zycie.
W efekcie wyladowal w szpitalu z polamanymi zebrami. Krowa to stworzenie ekstremalnie niebezpieczne!

Gajowka sklada sie z trzech budynkow, ustawionych wokol placu zabaw.
Przez teren przeplywa rzeczka, a moze jest to stojace bajorko?

Za ta woda maja swoje krolestwo konie, tam sie pasa, moga nawet pobiegac, gdyz teren jest dosc duzy.

Tam wlasnie, za bramka jest wybieg dla rumakow gajowkowych. Tamtedy tez prowadzi droga nad Pilice.

Hmmm, jest lodka, ale chyba bym sie nie odwazyla do niej wsiadac. Pewnie stoi tak sobie dla ozdoby.

Plac zabaw i pojedynczy domek mysliwski, w ktorym mieszkali na zlocie Adminy ze swym Bojowym Psem Tropiacym Budzikiem, rasy york.

Mostek wiodacy do konikow.

Konikowy wybieg w porannym, mglistym sloncu.










 Wybralismy sie na spacer nad Pilice, zeby spalic troche kalorii. W koncu nie mozna zyc samym jedzeniem, chocby nie wiem jak smacznym.

Zeby ulatwic mieszczuchom zycie, wybudowano wygodny pomost prowadzacy nad sama rzeke.

Kirunia byla wniebowzieta!
Woda!!!
Ona uwielbia sie brzechtac, plywac, aportowac z wody patyk. Moze jest jakims kolejnym wcieleniem wydry, albo krokodyla?

Kira w swoim zywiole! Rzucalismy jej patyk na zmiane, a ona, niewzruszona, jak jakies perpetuum mobile, wciaz i wciaz po niego plynela.
Dzien byl wprawdzie upalny, ale woda juz nie tak ciepla. Kira zaczela w koncu drzec z zimna, wiec postanowilismy zabawe w wodzie zakonczyc...

... i kontynuowac ja na ladzie, zeby sunia mogla wyschnac.
Skad ten zwierzak ma tyle sily?
Latala za patykiem, az jej uszy staly.








Nad gajowka powoli zapadal zmierzch, tak samo pogodny i cieply, jak odchodzacy dzien.
Niebo powoli zmienialo kolor z blekitnego na zolto-rozowe, milkly ptaki, a zaby zaczynaly swoj wieczorny koncert.

Jeszcze ostatni tego dnia spacer poza teren, poki droge oswietlal blask zachodzacego slonca.


Kira, jak zwykle, zabawiala sie patykiem, niestrudzona i chetna do aportowania. O tej porze wygladala jak jakis pies Baskervillow, z jarzacymi sie oczami.








Wszysto, co dobre, konczy sie zbyt szybko. Trzeba bylo sie pozegnac z gajowka i jej przeuroczymi gospodarzami. Naladowana nowymi silami, z zalem opuszczalam to urokliwe miejsce, by udac sie w strone zachodzacego slonca, do domu.

A psina, po tych wszystkich atrakcjach i ganiatykach, mogla nareszcie z czystym sumieniem odpoczac i odespac, bo w gajowce na spanie nie miala czasu. Spala jak zabita przez cala droge do domu.







Mam nadzieje, ze uda mi sie ponownie odwiedzic gajowke jesienia. Na wiosenny zlot nie moglam pojechac, czego niezmiernie zaluje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Chcesz pogadac? Zamieniam sie w sluch.